Weszla do parku ze lzami zaschnietymi na policzkach. Nie bedzie juz plakac, paznokcie zacisnietych piesci mocniej wbily sie w skore. Znajome drzewa spojrzaly na nia zaciekawionym wzrokiem, ale szybko przymknela oczy, zeby nie widziec pytajacych spojrzen. Tym razem wiedziala na pewno. Kazdy krok w strone zarosnietej zadzawki byl krokiem do wolnosci. Powoli nasunela zielony kaptur na rozwiane wiatrem wlosy. W srodku dnia kreci sie tu wiele ludzi, ale ona i tak wie, ze nikt jej nie zauwazy. Cale zycie byla niewidzialna, tym razem to jej atut.
Powoli usiadla na mokrej od deszczu trawie. Czubkiem buta musnela trawe rosnaca na brzegu. Rodzaj powitania, smignelo jej przez zmeczona glowe. Juz za pare chwil to bedzie jej dom, na zawsze. Kazda mijajaca minuta rozpaczliwie starala sie chwycic ja za rece. Za pozno. Spojrzala dookola zamglonym wzrokiem. W oddali smiech dzieci i szczekanie psow. Nikt nie widzi dziewczyny z zielonym kapturem na rozwianych wlosach nad brzegiem sadzawki.
Wstala i bezszelestnie zblizyla sie do mokrej przepasci. Nienawidzila zimnej wody, ale tym razem to nie mialo znaczenia. Jeszcze krok i zimny, brudny plyn wypelnil jej buty. Jeszcze tylko pare sekund i bedzie wolna. Zrobila nastepny krok nie ogladajac sie za siebie. Wysoka trawa rosnaca w wodzie objela ja w powitalnym uscisku. Znowu krok, potem jeszcze jeden.
Uklekla i po raz pierwszy usta dotknely wody. Nasaczone ubranie nieublagalnie wskazywalo kierunek. Polozyla sie na plecach i po raz ostatni spojrzala w chmury. Zaschniete lzy nagle ozyly. Drzacymi rekami chwycila grube lodygi traw i calym swym bolem skierowala od lat niezywa dusze w kierunku dna. Bezglosny krzyk o pomoc wypelnil sie brudna, martwa woda. Ostatnia mysl zakolysala w jej glowie, tu nikt jej nigdy nie znajdzie, jest bezpieczna, jest wolna. Wreszcie.
Bo tylko ten, kto stal nad brzegiem jest w stanie zrozumiec....
Posłanie do Nadwrażliwych Prof. Kazimierz Dąbrowski
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność - wśród jego pewności za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych, zarażając się każdym bólem, za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna, za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi, bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi za wasz lęk przed absurdem istnienia i delikatność niemówienia innym tego co w nich widzicie, za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością, za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego, za nieprzystosowanie do tego co jest, a przystosowanie do tego co być powinno, za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane, ukryte w was.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi za waszą twórczość i ekstazę za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk, że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.
Bądźcie pozdrowieni za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane - (niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli poznać wielkości tych, co przyjdą po was), za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować, że jesteście leczeni zamiast leczyć świat, za waszą Boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę, za niezwykłość i samotność waszych dróg, bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.